Tak się teraz zastanawiam nad sensem życia..
Żyjemy właściwie tylko po to, żeby być dla ludzi.. Żeby im pomagać, przytulać, dawać dobre rady, chwalić..
Miałam dzisiaj rekolekcje i ksiądz tak mądrze mówił "Kochać to znaczy dawać. A życie nauczyło nas tylko brać". Jak najbardziej zgadzam się z tymi słowami. Nie ważne ile dostaniemy od życia, od ludzi.. Ważne ile od siebie damy. Ważne, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby świat był bardziej kolorowy. "Albo kochamy wszystkich, albo nikogo". Ja jestem typem osoby która zdecydowanie kocha wszystkich. Chociaż, pewnie jak każdy, wybieram sobie z tłumu osoby które mi nie pasują. Gwałciciele, Pedofile, Chamy, Prostacy. Ich po prostu nie toleruję i nie ma szans, żebym tolerować zaczęła. A to, że im nie pocisnę to już inna rzecz.
Każdy może mówić co chce - że jestem wredna, głupia, beznadziejna, leniwa, że nie umiem czytać, że jestem brzydka, gruba, że za bardzo empatyczna.. Ja to wszystko rozumiem i nikomu nie mam tego za złe. Wręcz przeciwnie. Dziękuję takim ludziom, że widzą to czego sama nie potrafiłam dostrzec. Jest mi przykro, ale staram się to w sobie zmienić. Tylko dla tych osób którym to nie pasuje. Tylko i jedynie dla nich. Żeby lepiej im się żyło.
Co mam w zamian?
Satysfakcję. Cieszę się, że mogę uszczęśliwić tych ludzi. Chyba, że czynię im krzywdę - wtedy jest mi bardzo przykro.
Po to też byłam w związku. Bo chciałam pomóc. Chciałam poczuć się silniejsza i pomóc drugiej stronie. Chciałam, żeby ten człowiek wziął się za siebie, żeby wiedział, że ma wsparcie, żeby wiedział, że ma na kim polegać, żeby wiedział, że mogę mu pomóc. Tylko on sam musiał chcieć.
Zdał w pierwszej klasie i co..? i nic. głuche nic.
Część druga - znowu to samo co działo się w klasie pierwszej. Jego życie przejęły gry komputerowe i głupie tekściki.
Nie czułam się już potrzebna.
Nic nie jest wieczne.
Może to zabrzmi trochę "dziwkarsko" ale w tamtej chwili zapaliła mi się lampeczka "ktoś inny może potrzebować cię bardziej". Ale później okazało się chyba, że to ja potrzebuję się po prostu przytulić.. Okazałam się straszną szmatą, która wykorzystała czas drugiego człowieka, bo chciała mu pomóc. Właściwie nie zrobiłam nic. I strasznie tego żałuję. Zachowywałam się jak przewrażliwiona matka a nie jak chcąca zrozumieć dziewczyna. To wszystko mnie przerosło. Z drugiej strony zrobiłam to dla niego. Nie chciałam żeby się ze mną męczył. Bo wiedziałam, że się męczy.
Robią mi się zmarszczki na czole.
Nie robię sobie pełnego makijażu, jak zwykłam to robić (używam tylko tuszu do rzęs)
Koledzy mówią, że zaczęłam się bardziej pewnie ubierać, ale ja jakoś nieszczególnie zwracam na to uwagę.
Zepsułam wszystko i wiem to dobrze. I nie potrzebuję żadnych głupich sms.ów typu "hihi. świat jest taki piękny, że chyba umrę" żeby o tym wiedzieć. Wiedziałam to już we wrześniu zeszłego roku. Wiedziałam, że to nie potrwa dłużej. Bo nie potrafię być w związku. Moje koleżanki tak płaczą, że nie są w związku, że nie ma ich kto przytulić, że brakuje im tej drugiej osoby....
Albo nie mam uczuć, albo związki zdecydowanie nie są dla mnie.
wczuwam się w rolę "co robisz? gdzie jesteś? jadłeś coś? z kim jesteś? o której wracasz?" jak matka mojej koleżanki. Masakra. Lepiej żebym się w ogóle nie odzywała, niż mam gadać takie bzdury.
Nigdy nie dostałam kwiatka od żadnego faceta. Nie licząc oczywiście mojego taty.
Ale tak bywa. Kwiaty tylko dla wybrańców.